lip 02 2009

Rozdział 11


Komentarze: 3

Rozdział 11

Nigdy nie byłam tak zaskoczona. O co chodziło? Żadnej groźby śmierci? To było naprawdę dziwne. Odsunęłam moją mamę i spojrzałam na Volturi. Ci akurat byli źli na mnie. W oczach Jane widać było kpinę. Warknęłam w jej stronę. Jednak się tym nie przejęła, bo tylko uśmiechnęła się szyderczo, a ja poczułam ból. Upadłam, jednak po chwili wstałam.
-Niespodzianka! Pamięć zawodzi.- powiedziałam złośliwie.
Po chwili ona upadła i krzyczała z bólu. Kajusz warknął i zrobił krok w moją stronę, jednak nie mógł się rzucić, bo Emmett także zrobił krok. Obudził się! Cóż za zjawisko! Obydwoje warczeli, więc przerwałam tą nauczkę, którą dawałam Jane. Spojrzałam na nich i powiedziałam:
-No więc? Jaka kara?
Aro uśmiechnął się i podszedł do mnie.
-Największą karą dla Ciebie będzie, jak wyjedziesz na miesiąc. Odgrodzimy Cię od twojej rodziny, przyjaciół i psów.
-Psów? Chyba se żartujesz. Równie dobrze oni mogą nazywać nas pijawkami.
-Nieważne. Wyjedziesz na MIESIĄC. Zrozumiane?
-A kto mnie będzie niby pilnować?
-My.
-Wy?
-Tak. Jedziesz z nami do Voltery.
-CO?!- wrzasnęłam.
-Właśnie tak. Będziesz z nami polowała, z nami rozmawiała, z nami wychodziła, z nami spała...
Mój tata warknął. Tak samo reszta Cullenów. Nawet Carlisle tak uczynił. Uśmiechnęłam się i rzekłam:
-Kto mnie niby zmusi?
-Raczej nie jesteś aż tak bardzo waleczna. Wystarczy jedno uderzenie, a pójdziesz z nami.
-Sprawdź to.- warknęła.
Ktoś się zamachnął i rozległ się huk. To Kajusz wymierzył mi solidny policzek. Zaśmiałam się.
-Och Kajuszu. Nie stać Cię na nic więcej?
Kolejne zamachnięcie i kolejne uderzenie. Jednak w ogóle nie bolało mnie to. No może troszeczkę, ale jak na pół wampira i pół człowieka nieźle się trzymam. Kolejny raz chciał mnie uderzyć, jednak ktoś złapał jego rękę. Oczywiście Emmett. Moi rodzice po prostu zamknęli oczy i starali się nie myśleć o tym, że mnie biją.
-Wystarczy.- warknął.
-A co mi zrobisz osiłku?
-Ja? Raczej nic. Ale wątpię abyś był silniejszy ode mnie.
-My mamy tu wspaniałe dary, Emmecie.- warknął.
-My mamy lepsze.- zaśmiał się złośliwie.- Dar Jane znika przy Belli, Edward słyszy wasze myśli, Alice widzi przyszłość a co najważniejsze...
-Renesmee potrafi kopiować moc. Wiem. Właśnie dlatego najbardziej ją pragnę. Cóż... Jest lepsza niż wszystkie dary wampirów razem wzięte, tylko trzeba nauczyć ją zatrzymać na zawszę cudzą moc. Na pewno potrafi zabrać komuś te dary, jednak nie umie. A więc Renesmee, czy pojedziesz z nami? Chyba nie chcesz znów, aby Kajusz Cię uderzył?
-Chcę.- odparłam beznamiętnie i znów dostałam.
-Dziewczyno, to do niczego nie prowadzi.- pierwszy raz odezwał się Marek.- Trochę nas podręczysz i gotowe.
-Hm... A z kim będę chodziła na polowania?
-Z Kajuszem.- odparł Aro.
-A nie mogę z Markiem?
-Możesz. A chcesz?
-Chcę. Wolę jego niż tamtego.
-A więc pakuj się. Wyruszamy za chwilę.
-Chyba mogę się pożegnać?
-Jasne. Masz pół godziny.
Pobiegłam szybko na górę i spakowałam wszystkie rzeczy. Zmieściłam się w jednym, wielkim bagażu. Zeszłam z ni na dół, gdzie pożegnałam się z rodziną. Esme płakała razem z Bellą, Rosalie była smutna. Najgorzej było z Emmettem. Biedaczysko się rozpłakało i nie chciało mnie wypuścić z objęć. Strasznie się do mnie przywiązał chłopak. Też się przez niego pobeczałam, więc poklepałam go jeszcze po plecach i wyślizgnęła się z jego objęć. Podeszłam do Jaspera i Alice. Z chłopakami jest ciężko, boja jestem zawsze mediatorem w ich związkach, że tak powiem. Też się rozpłakał, no bo kto kurcze rozwiąże ich problemy miłosne, jak nie ja? Pożegnałam się z resztą i ruszyłam za Volturi. Marek jak dżentelmen wziął mój bagaż i pobiegliśmy na lotnisko. Wsiedliśmy w samolot do Włoch Czekałam aż dolecimy, a w między czasie zasnęłam.
***
Ktoś mną potrząsnął, więc otworzyłam oczy. Kajusz pochylał się nade mną i uśmiechał się drwiąco.
-Jesteśmy na miejscu.
Podniosłam się i poczułam ogromny ból głowy. Jak na zawołanie pojawił się Marek z aspiryną. Że też wie, do czego służy.
-Dzięki.- mruknęłam.
Chciałam wstać, lecz nie miałam siły. Zawroty głowy miałam. 
-Chyba zaraz zwymiotuje.
-Nie w samolocie. Chodź.
Ruszyłam powoli za Volturi. Jak na zawołanie byli na miejscu Alec, Feliks, Demetri i paru innych mi nieznanych. Zeszłam po schodach akurat gdy zajechały trzy wielkie, czarne limuzyny. Uśmiechnęłam się w duchu i czekałam, aż podjedzie ich prawdziwi wóz.
-Wsiadasz?- zapytał grzecznie Aro.
Zatkało mnie.
-To... wasze auta?
-Pewnie. Jedne z najlepszych. A teraz wsiadaj.
Posłusznie podeszłam do nich, a Marek otworzył mi drzwi. Uśmiechnęłam się ciepło do niego i wsiadłam. Po paru godzinach dojechaliśmy na miejsce, a moim oczom ukazał się plac. Tutaj podobno mój tata chciał się zabić z miłości do mamy. Mojej, nie jego. Zaprowadzili mnie do zejścia. Oczywiście jak zwykle ktoś zechciał mi pomóc. Tym razem każdy, oprócz Kajusza, który prychnął. 
-Nie dzięki. Poradzę sobie.
I zeskoczyłam. Nawet nie było słychać kiedy zeskoczyłam, w przeciwieństwie do reszty. Po długim czasie doszliśmy do holu. Przywitała nas Gianna.
-Witajcie o wielcy!
I ukłoniła się. Parsknęłam śmiechem. Jakby mieli ją zamienić w wampira .Zaprowadzili mnie do pewnego miejsca, a moim oczom ukazał się ktoś.
-ALE Z CIEBIE OSZUST!- krzyknęłam wściekła.

almadia   
persuasive essay
12 września 2011, 14:36
Nawet nie wiem kiedy usnęłam, ale obudziłam się gdy dolecieliśmy. Wyszłam z samolotu.
12 grudnia 2010, 13:02
Fajnie piszesz. Czekam na next. Zapraszam do siebie
watches
22 stycznia 2010, 06:38
x-0122Zaprowadzili mnie do zejścia. Oczywiście jak zwykle ktoś zechciał mi pomóc. Tym razem każdy, oprócz Kajusza, który prychnął.
-Nie dzięki. Poradzę sobie.

Dodaj komentarz