Rozdział 10
Komentarze: 1
Rozdział 10
Od tygodnia leżę już w łóżku. Jad został wyssany, ale nadal nie mam siły się podnieść. Rosalie świetnie sobie radzi jako człowiek, a Emmett stara się jej nie zrobić krzywdy. W tym. Jeśli wiecie co mam na myśli.
Do Jacoba się nie odzywam. Dobrze zrobił popierając moje zdanie, ale żeby krzyczeć na moją rodzinę? To już przesada. Cały czas obsypuje mnie upominkami, przeprasza, daje kwiaty, ale to mu nie pomoże. Mam plan. Znalazłam książkę w pokoju Kajusza. Wiem, nie powinnam, ale coś mnie tak pchnęło. I w ten oto sposób dowiedziałam się, jak uwolnić kogoś z wpojenia. To naprawdę dziwne, nie uważacie? Czy powinnam uwolnić Jacoba? On tak naprawdę mnie nienawidzi, za to jako ból sprawiałam mojej mamie. Ale ja nie chciałam...
Moje rozmyślania przerwała moja rodzina. Weszli uśmiechnięci od ucha do ucha.
-Co jest?- spytałam.
-Rosalie się udało.
-Jest w ciąży?!- krzyknęłam.
Wszyscy radośnie pokiwali głowami. Ze szczęścia wyskoczyłam z łóżka, co bardzo zdziwiło Carlisle'a. Według niego nie powinnam chodzić przez rok. Ale przesadza.
-Gdzie oni są? Muszę im pogratulować!
-W salonie. Emmett przechodzi depresję.
Uniosłam brwi. Depresje? Nie wnikam. Zbiegłam na dół, nucąc najładniejszą piosenkę jaką znam. Oczywiście byli tam, gdzie mieli być. Rose uśmiechnęła się do mnie, a ja podbiegłam do niej i przytuliłam. Spojrzałam na Emmetta, który w ogóle się nie ruszał. Walnęłam go w ramię i dopiero się ocknął.
-Gratulacje, ojczulku.- powiedziałam śpiewnie.
Uśmiechnął się blado i znów zapadł w "śpiączkę". Zachichotałam i zaczęłam wykonywać tańczyć taniec radości. W moim wykonaniu można nazwać to tańcem-wyglebańcem. Wszyscy, którzy zeszli zaczęli się ze mnie śmiać, lecz ja się tym nie przejęłam. Wybiegłam na dwór i zaczęłam jak szalona biegać po ogrodzie. Nie wiedziałam dlaczego, ale cóż... jak się cieszyć to na maksa.
Zaczęłam robić dodatkowo salta. To było dziwne...
-Chyba mi już przeszło...- mruknęłam, upadając na ziemie.- Power mi się skończył. Au!
Od razu przenieśli mnie do mojego pokoju. Tak jak sądziłam przyszedł Jacob. Nadal go nie lubiłam, ale cóż. On tu siedzi, ja tu siedzę (bo nie mam wyjścia) więc zagadałam do niego...
-Co słychać w sforze?
-Jak zwykle nudy. Jak Bella była człowiekiem...
I zamilkł. Oczywiście, bo to, że Bella stała się tak szybko wampirem, było moją winą. Gdyby nie ja, cały świat byłby lepszy. Przynajmniej według niego. Uśmiechnęłam się, bo wydaje mi się, że zaczyna być tym Jacobem bez wpojenia. Zaczyna mnie ignorować, nie być na każde moje zawołanie. Widać żywi się moją niechęcią a ja jego. Dzięki temu żyjemy... (taa... jasne).
Nagle usłyszałam bardzo dziwny dźwięk. Wstałam delikatnie, mając troszeczkę więcej sił. Wyjrzałam przez okno i ujrzałam... Volturi. Właśnie kłócili się z moją rodziną. Zeskoczyłam na dół. I wtedy usłyszałam rozmowę...
-Podaj rękę Jasperze!- krzyknął Aro.
-Nie!
-Narażasz się na gniew Volturi! Chyba nie chcesz abyście wszyscy zginęli?!
Chcąc czy nie chcąc podszedł do nich. Aro po minucie warknął.
-A więc to Ciebie szukaliśmy przez wiele lat. Nie do wiary, że udało Ci się utrzymać dwudziestu nowonarodzonych. To pewnie dzięki twojemu darowi, nieprawdaż? Hm... Oszczędzę was wszystkich.
Zachłysnęłam się powietrzem. Wszyscy spojrzeli w moją stronę.
-Ale coś za coś.- dodał Kajusz.
Spojrzałam na niego niepewnie. Uśmiechnął się złośliwie.
-Jedno z was ma dołączyć do nas. Ale tylko osoba z darem.
-Nie!- powiedział stanowczo Carlisle.- Nie oddamy wam ani Alice, ani Edwarda, ani Belli.
-A kto mówił, że chodzi o nich?- zakpił Kajusz.
Wszystkie oczy zwróciły się na mnie i wszystko potoczyło się jak w zwolnionym tempie. Zanim Kajusz do mnie doskoczył, został powalony przez mojego tatę. Jasper rzucił się na Aro, a Emmett (który o dziwo się ocknął) na Marka. Rachu ciachu i po piachu (xP) No może niezupełnie. Cullenowie są oszczędni. Oszczędzają energię i zbirów.
Puścili Volturi i chcieli odejść jednak oni nie odpuścili. I nie wiadomo jak, zanim skoczyli na nich, warknęłam. Znów skupili wzrok na mnie.
-Opanujcie się! Jesteśmy tak naprawdę jedną wielką rodziną, a prowadzicie bezużyteczne wojny. Spójrzcie na siebie. Tak bardzo boicie się stracić władzę, że podejrzewacie każdego o zdrady i jakieś inne cuda niewidy.
Chyba coś zrozumieli bo pokiwali głowami. Jednak tak mi się tylko wydawało. Nagle Demetrii i Feliks przynieśli jakiegoś wampira. Podnieśli go i wtedy mnie olśniło. To był ON. Pamiętam go dokładnie. Każdy skrawek jego twarzy. Jednak u mnie się uśmiechał. Zawarczałam groźnie. Widać tego oczekiwali, bo Aro chciał już wydać znak, aby zabić, jednak nie dałam im szansy. Rzuciłam się na nich i jednym ruchem uwolniłam go. Potem pociągnęłam za sobą do lasu. Był trochę zdziwiony, lecz gdy znaleźliśmy się w bezpiecznej odległości, złapał mnie za gardło i przygniótł do drzewa.
-Ktoś ty?!- warknął.
-Renesmee, idioto. I nie ma za co.
Jednym ruchem odtrąciłam go. Warknęłam i chciałam udać się z powrotem do domu. Jednak tym razem złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie.
-Chyba nie masz zamiaru wracać!
-Dlaczego nie?
-Bo Cię zabiją!
-Wiesz... mi to wisi, tobie to wisi. Więc... niech dalej to wisi i powiewa.
Nie ma co, rozgadałam się. Wyszarpałam się i chciałam iść, lecz znów mnie przytrzymał.
-Nie chcę Cię mieć na sumieniu. Zostań!
-Na sumieniu?! Weź lepiej stul ten swój dziób i mnie posłuchaj! Uratowałam Cię, bo wiedziałam, że coś nas łączy. Śniłeś mi się, ale teraz wiem, że to pomyłka, więc mnie zostaw i daj zginąć!
Odepchnęłam go i pobiegłam w drogę powrotną. Całe szczęście nie pobiegł za mną. Zobaczyłam jedynie jak Kajusz wydziera się na Aro i na Marka. Spokojnie weszłam do ogrodu. Wszyscy byli źli, lecz rozweselili się jak mnie ujrzeli. Mama od razu mnie przytuliła i powiedziała:
-Jestem z Ciebie taka dumna!
Nie wiedziałam o co jej chodzi i miałam nadzieję, że się dowiem...
Dodaj komentarz