Archiwum lipiec 2009


lip 02 2009 Rozdział 12
Komentarze (8)

Rozdział 12

-TY WREDNY OSZUŚCIE!- darłam się jak opętana.
Tajemniczy wampir mnie oszukał. Pracował dla Volturi od początku. Ma zdolność nawiedzania kogoś w snach. Popapraniec. Już ja mu pokażę. Pobrałam moc od Jane i sprawiłam aby poczuł trochę bólu. Jęknął i upadł.
-Naucz się szacunku idioto!- warknęłam.- Nie wolno nikogo oszukiwać. Jak ja cię nienawidzę.
Nagle w głowie zaświtała mi pewna myśl. Skoro mnie oszukali to..
-Wracam do domu.- warknęłam i skierowałam się w stronę wyjścia.
Jednak postanowili mi przeszkodzić. Wszyscy stanęli ramię w ramie zagradzając mi wyjście.
-Chyba jednak nie chcecie tego robić. Oszukaliście mnie i moją rodzinę, więc mam prawo wrócić do domu.
-Chyba nie chcesz żeby zginęli.- zasyczał Kajusz.
-Nic im nie zrobicie.- zaśmiałam się.
-Skąd ta pewność?- spytał.
-Bo się mnie boicie.
W moich oczach można było dostrzec złowrogi błysk. Uśmiechnęłam się, bo widziałam jak się cofają. Ruszyłam w kierunku wyjścia. Od razu mi ustąpili. Jeden z nich przytrzymał mi nawet drzwi. Po godzinie wyszłam na zewnątrz. Jak wrócić do domu? Może zbajeruję jakiegoś kasjera na lotnisku? Podeszłam do jednego z nich. Od razu spojrzał na mnie z pożądaniem. Bingo!
-Przepraszam, ale czy nie mógłby pan mi załatwić jakiegoś transportu do Olympi? Zostałam porwana i chcę wrócić do rodziny.- załkałam.
Od razu podziałało. Facet wyjął bilet i mi go podał, a potem zaprowadził do bramki lotniskowej.
-Dziękuję. Jak się panu odwdzięczę?
-Odwiedź mnie kiedyś.
-Z chęcią.- uśmiechnęłam się i wsiadłam.
Zajęłam miejsce obok... JACOBA?! Co on tu do cholery robił?!
-Mogę wiedzieć co tu robisz?- przerwałam mu rozmyślanie.
Spojrzał na mnie zaskoczony i się uśmiechnął.
-Byłem na wycieczce. A ty?
-Zostałam porwana. Ciekawe historie się nam przydarzają.- mruknęłam.
-Tak. Bardzo.
Nawet nie wiem kiedy usnęłam, ale obudziłam się gdy dolecieliśmy. Wyszłam z samolotu. Podeszłam do mapy. Pięknie. Sporo drogi przede mną. Udałam się do lasu. Musiałam odsunąć się od ludzi. Chciałam już ruszyć, ale usłyszałam trzask łamanych gałęzi. Rzuciłam się w tamtym kierunku i powaliłam przeciwnika na ziemię. No tak. Nie ma to jak Jacob.
-Musisz za mną łazić?- spytałam pomagając mu wstać.
-Muszę. Chciałem wrócić z tobą. Mam nadzieję, że mi pozwolisz.
-Pewnie. Wystarczyło spytać.
No i pobiegłam. Po chwili mnie dogonił, lecz "troszkę" przyśpieszyłam. Po kilku godzinach byliśmy na miejscu i przyjacielsko się rozstaliśmy. Szybko dobiegłam do domu i czekała tam na mnie niemiła niespodzianka. Na dworze wszyscy Cullenowie byli przywiązani do drzew i na dodatek pilnowani przez Volturi. 
-Co tu się dzieje?!- krzyknęłam.
Wszyscy zwrócili głowy w moim kierunku i uśmiechnęli się.
-Postanowiliśmy trochę zabawić twoich krewnych.
Warknęłam ostrzegawczo do Kajusza i podeszłam do mojego taty i jednym pociągnięciem go uwolniłam. Demetri złapał mnie za rękę, jednak odtrąciłam ją.
-Nie dotykaj mnie.
Zaśmiał się wrednie i znów chciał mnie dotknąć, kiedy coś z całej siły go popchnął. No może nie coś tylko ktoś.
-Jacob! Co ty wyprawiasz!- wydarłam się.
-Ratuję cię?
-Sama bym se świetnie poradziła.
-Jasne.
Nagle coś mnie z całej siły popchnęło i złamałam drzewo. Pięknie! Spojrzałam na agresora. No tak. Kajusz Volturi. Mój ulubieniec. Już ja mu pokażę ból. Złapałam trochę mocy Jaspera. Sprawiłam, że zaczął się mnie bać. Cofnął się o parę kroków. I wtedy się na niego rzuciłam. Przyłożyłam mu parę razy i oderwałam rękę. No to był akurat wypadek, ale cóż. Jęknął z bólu i zrzucił mnie z siebie. 
-To był wypadek. Wybacz. A teraz... Uwolnijcie ich.- warknęłam ostrzegawczo do strażników.
Od razu to zrobili. To trochę dziwne, ale cóż. Chwila... 
-Gdzie jest Rosalie?!
-Jest w domu.- warknął Emmett i ruszył w jego kierunku.
Jednak przejście zostało zagrodzone.
-Chyba przyszedł czas na ostateczną walkę.- zarechotał Kajusz.- Za tydzień o północy na waszej polance. 
-Świetnie. Zgnieciemy was na wiór!
Wszyscy zaśmiali się i zniknęli szybko. 
-To mamy przechlapane.- mruknęłam.
Nie ma to jak bitwa. Osiem wampirów na stu innych. Ale będzie świetna zabawa. Normalnie aż boki zrywać ze śmiechu. 
-Myślicie, że ktoś nam pomoże?
-Pewnie. Poprzednim razem byli chętni to i tym razem.
Uśmiechnęłam się. Miałam nadzieję, że wszyscy chętnie się zjawią i nam pomogą.

almadia   
lip 02 2009 Rozdział 10
Komentarze (1)

Rozdział 10

Od tygodnia leżę już w łóżku. Jad został wyssany, ale nadal nie mam siły się podnieść. Rosalie świetnie sobie radzi jako człowiek, a Emmett stara się jej nie zrobić krzywdy. W tym. Jeśli wiecie co mam na myśli.
Do Jacoba się nie odzywam. Dobrze zrobił popierając moje zdanie, ale żeby krzyczeć na moją rodzinę? To już przesada. Cały czas obsypuje mnie upominkami, przeprasza, daje kwiaty, ale to mu nie pomoże. Mam plan. Znalazłam książkę w pokoju Kajusza. Wiem, nie powinnam, ale coś mnie tak pchnęło. I w ten oto sposób dowiedziałam się, jak uwolnić kogoś z wpojenia. To naprawdę dziwne, nie uważacie? Czy powinnam uwolnić Jacoba? On tak naprawdę mnie nienawidzi, za to jako ból sprawiałam mojej mamie. Ale ja nie chciałam...
Moje rozmyślania przerwała moja rodzina. Weszli uśmiechnięci od ucha do ucha.
-Co jest?- spytałam.
-Rosalie się udało.
-Jest w ciąży?!- krzyknęłam.
Wszyscy radośnie pokiwali głowami. Ze szczęścia wyskoczyłam z łóżka, co bardzo zdziwiło Carlisle'a. Według niego nie powinnam chodzić przez rok. Ale przesadza.
-Gdzie oni są? Muszę im pogratulować!
-W salonie. Emmett przechodzi depresję.
Uniosłam brwi. Depresje? Nie wnikam. Zbiegłam na dół, nucąc najładniejszą piosenkę jaką znam. Oczywiście byli tam, gdzie mieli być. Rose uśmiechnęła się do mnie, a ja podbiegłam do niej i przytuliłam. Spojrzałam na Emmetta, który w ogóle się nie ruszał. Walnęłam go w ramię i dopiero się ocknął.
-Gratulacje, ojczulku.- powiedziałam śpiewnie.
Uśmiechnął się blado i znów zapadł w "śpiączkę". Zachichotałam i zaczęłam wykonywać tańczyć taniec radości. W moim wykonaniu można nazwać to tańcem-wyglebańcem. Wszyscy, którzy zeszli zaczęli się ze mnie śmiać, lecz ja się tym nie przejęłam. Wybiegłam na dwór i zaczęłam jak szalona biegać po ogrodzie. Nie wiedziałam dlaczego, ale cóż... jak się cieszyć to na maksa.
Zaczęłam robić dodatkowo salta. To było dziwne...
-Chyba mi już przeszło...- mruknęłam, upadając na ziemie.- Power mi się skończył. Au!
Od razu przenieśli mnie do mojego pokoju. Tak jak sądziłam przyszedł Jacob. Nadal go nie lubiłam, ale cóż. On tu siedzi, ja tu siedzę (bo nie mam wyjścia) więc zagadałam do niego...
-Co słychać w sforze?
-Jak zwykle nudy. Jak Bella była człowiekiem...
I zamilkł. Oczywiście, bo to, że Bella stała się tak szybko wampirem, było moją winą. Gdyby nie ja, cały świat byłby lepszy. Przynajmniej według niego. Uśmiechnęłam się, bo wydaje mi się, że zaczyna być tym Jacobem bez wpojenia. Zaczyna mnie ignorować, nie być na każde moje zawołanie. Widać żywi się moją niechęcią a ja jego. Dzięki temu żyjemy... (taa... jasne).
Nagle usłyszałam bardzo dziwny dźwięk. Wstałam delikatnie, mając troszeczkę więcej sił. Wyjrzałam przez okno i ujrzałam... Volturi. Właśnie kłócili się z moją rodziną. Zeskoczyłam na dół. I wtedy usłyszałam rozmowę...
-Podaj rękę Jasperze!- krzyknął Aro.
-Nie!
-Narażasz się na gniew Volturi! Chyba nie chcesz abyście wszyscy zginęli?!
Chcąc czy nie chcąc podszedł do nich. Aro po minucie warknął.
-A więc to Ciebie szukaliśmy przez wiele lat. Nie do wiary, że udało Ci się utrzymać dwudziestu nowonarodzonych. To pewnie dzięki twojemu darowi, nieprawdaż? Hm... Oszczędzę was wszystkich.
Zachłysnęłam się powietrzem. Wszyscy spojrzeli w moją stronę.
-Ale coś za coś.- dodał Kajusz.
Spojrzałam na niego niepewnie. Uśmiechnął się złośliwie.
-Jedno z was ma dołączyć do nas. Ale tylko osoba z darem.
-Nie!- powiedział stanowczo Carlisle.- Nie oddamy wam ani Alice, ani Edwarda, ani Belli.
-A kto mówił, że chodzi o nich?- zakpił Kajusz.
Wszystkie oczy zwróciły się na mnie i wszystko potoczyło się jak w zwolnionym tempie. Zanim Kajusz do mnie doskoczył, został powalony przez mojego tatę. Jasper rzucił się na Aro, a Emmett (który o dziwo się ocknął) na Marka. Rachu ciachu i po piachu (xP) No może niezupełnie. Cullenowie są oszczędni. Oszczędzają energię i zbirów.
Puścili Volturi i chcieli odejść jednak oni nie odpuścili. I nie wiadomo jak, zanim skoczyli na nich, warknęłam. Znów skupili wzrok na mnie.
-Opanujcie się! Jesteśmy tak naprawdę jedną wielką rodziną, a prowadzicie bezużyteczne wojny. Spójrzcie na siebie. Tak bardzo boicie się stracić władzę, że podejrzewacie każdego o zdrady i jakieś inne cuda niewidy. 
Chyba coś zrozumieli bo pokiwali głowami. Jednak tak mi się tylko wydawało. Nagle Demetrii i Feliks przynieśli jakiegoś wampira. Podnieśli go i wtedy mnie olśniło. To był ON. Pamiętam go dokładnie. Każdy skrawek jego twarzy. Jednak u mnie się uśmiechał. Zawarczałam groźnie. Widać tego oczekiwali, bo Aro chciał już wydać znak, aby zabić, jednak nie dałam im szansy. Rzuciłam się na nich i jednym ruchem uwolniłam go. Potem pociągnęłam za sobą do lasu. Był trochę zdziwiony, lecz gdy znaleźliśmy się w bezpiecznej odległości, złapał mnie za gardło i przygniótł do drzewa.
-Ktoś ty?!- warknął.
-Renesmee, idioto. I nie ma za co.
Jednym ruchem odtrąciłam go. Warknęłam i chciałam udać się z powrotem do domu. Jednak tym razem złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie.
-Chyba nie masz zamiaru wracać!
-Dlaczego nie?
-Bo Cię zabiją!
-Wiesz... mi to wisi, tobie to wisi. Więc... niech dalej to wisi i powiewa.
Nie ma co, rozgadałam się. Wyszarpałam się i chciałam iść, lecz znów mnie przytrzymał.
-Nie chcę Cię mieć na sumieniu. Zostań!
-Na sumieniu?! Weź lepiej stul ten swój dziób i mnie posłuchaj! Uratowałam Cię, bo wiedziałam, że coś nas łączy. Śniłeś mi się, ale teraz wiem, że to pomyłka, więc mnie zostaw i daj zginąć!
Odepchnęłam go i pobiegłam w drogę powrotną. Całe szczęście nie pobiegł za mną. Zobaczyłam jedynie jak Kajusz wydziera się na Aro i na Marka. Spokojnie weszłam do ogrodu. Wszyscy byli źli, lecz rozweselili się jak mnie ujrzeli. Mama od razu mnie przytuliła i powiedziała:
-Jestem z Ciebie taka dumna!
Nie wiedziałam o co jej chodzi i miałam nadzieję, że się dowiem...

almadia   
lip 02 2009 Rozdział 11
Komentarze (3)

Rozdział 11

Nigdy nie byłam tak zaskoczona. O co chodziło? Żadnej groźby śmierci? To było naprawdę dziwne. Odsunęłam moją mamę i spojrzałam na Volturi. Ci akurat byli źli na mnie. W oczach Jane widać było kpinę. Warknęłam w jej stronę. Jednak się tym nie przejęła, bo tylko uśmiechnęła się szyderczo, a ja poczułam ból. Upadłam, jednak po chwili wstałam.
-Niespodzianka! Pamięć zawodzi.- powiedziałam złośliwie.
Po chwili ona upadła i krzyczała z bólu. Kajusz warknął i zrobił krok w moją stronę, jednak nie mógł się rzucić, bo Emmett także zrobił krok. Obudził się! Cóż za zjawisko! Obydwoje warczeli, więc przerwałam tą nauczkę, którą dawałam Jane. Spojrzałam na nich i powiedziałam:
-No więc? Jaka kara?
Aro uśmiechnął się i podszedł do mnie.
-Największą karą dla Ciebie będzie, jak wyjedziesz na miesiąc. Odgrodzimy Cię od twojej rodziny, przyjaciół i psów.
-Psów? Chyba se żartujesz. Równie dobrze oni mogą nazywać nas pijawkami.
-Nieważne. Wyjedziesz na MIESIĄC. Zrozumiane?
-A kto mnie będzie niby pilnować?
-My.
-Wy?
-Tak. Jedziesz z nami do Voltery.
-CO?!- wrzasnęłam.
-Właśnie tak. Będziesz z nami polowała, z nami rozmawiała, z nami wychodziła, z nami spała...
Mój tata warknął. Tak samo reszta Cullenów. Nawet Carlisle tak uczynił. Uśmiechnęłam się i rzekłam:
-Kto mnie niby zmusi?
-Raczej nie jesteś aż tak bardzo waleczna. Wystarczy jedno uderzenie, a pójdziesz z nami.
-Sprawdź to.- warknęła.
Ktoś się zamachnął i rozległ się huk. To Kajusz wymierzył mi solidny policzek. Zaśmiałam się.
-Och Kajuszu. Nie stać Cię na nic więcej?
Kolejne zamachnięcie i kolejne uderzenie. Jednak w ogóle nie bolało mnie to. No może troszeczkę, ale jak na pół wampira i pół człowieka nieźle się trzymam. Kolejny raz chciał mnie uderzyć, jednak ktoś złapał jego rękę. Oczywiście Emmett. Moi rodzice po prostu zamknęli oczy i starali się nie myśleć o tym, że mnie biją.
-Wystarczy.- warknął.
-A co mi zrobisz osiłku?
-Ja? Raczej nic. Ale wątpię abyś był silniejszy ode mnie.
-My mamy tu wspaniałe dary, Emmecie.- warknął.
-My mamy lepsze.- zaśmiał się złośliwie.- Dar Jane znika przy Belli, Edward słyszy wasze myśli, Alice widzi przyszłość a co najważniejsze...
-Renesmee potrafi kopiować moc. Wiem. Właśnie dlatego najbardziej ją pragnę. Cóż... Jest lepsza niż wszystkie dary wampirów razem wzięte, tylko trzeba nauczyć ją zatrzymać na zawszę cudzą moc. Na pewno potrafi zabrać komuś te dary, jednak nie umie. A więc Renesmee, czy pojedziesz z nami? Chyba nie chcesz znów, aby Kajusz Cię uderzył?
-Chcę.- odparłam beznamiętnie i znów dostałam.
-Dziewczyno, to do niczego nie prowadzi.- pierwszy raz odezwał się Marek.- Trochę nas podręczysz i gotowe.
-Hm... A z kim będę chodziła na polowania?
-Z Kajuszem.- odparł Aro.
-A nie mogę z Markiem?
-Możesz. A chcesz?
-Chcę. Wolę jego niż tamtego.
-A więc pakuj się. Wyruszamy za chwilę.
-Chyba mogę się pożegnać?
-Jasne. Masz pół godziny.
Pobiegłam szybko na górę i spakowałam wszystkie rzeczy. Zmieściłam się w jednym, wielkim bagażu. Zeszłam z ni na dół, gdzie pożegnałam się z rodziną. Esme płakała razem z Bellą, Rosalie była smutna. Najgorzej było z Emmettem. Biedaczysko się rozpłakało i nie chciało mnie wypuścić z objęć. Strasznie się do mnie przywiązał chłopak. Też się przez niego pobeczałam, więc poklepałam go jeszcze po plecach i wyślizgnęła się z jego objęć. Podeszłam do Jaspera i Alice. Z chłopakami jest ciężko, boja jestem zawsze mediatorem w ich związkach, że tak powiem. Też się rozpłakał, no bo kto kurcze rozwiąże ich problemy miłosne, jak nie ja? Pożegnałam się z resztą i ruszyłam za Volturi. Marek jak dżentelmen wziął mój bagaż i pobiegliśmy na lotnisko. Wsiedliśmy w samolot do Włoch Czekałam aż dolecimy, a w między czasie zasnęłam.
***
Ktoś mną potrząsnął, więc otworzyłam oczy. Kajusz pochylał się nade mną i uśmiechał się drwiąco.
-Jesteśmy na miejscu.
Podniosłam się i poczułam ogromny ból głowy. Jak na zawołanie pojawił się Marek z aspiryną. Że też wie, do czego służy.
-Dzięki.- mruknęłam.
Chciałam wstać, lecz nie miałam siły. Zawroty głowy miałam. 
-Chyba zaraz zwymiotuje.
-Nie w samolocie. Chodź.
Ruszyłam powoli za Volturi. Jak na zawołanie byli na miejscu Alec, Feliks, Demetri i paru innych mi nieznanych. Zeszłam po schodach akurat gdy zajechały trzy wielkie, czarne limuzyny. Uśmiechnęłam się w duchu i czekałam, aż podjedzie ich prawdziwi wóz.
-Wsiadasz?- zapytał grzecznie Aro.
Zatkało mnie.
-To... wasze auta?
-Pewnie. Jedne z najlepszych. A teraz wsiadaj.
Posłusznie podeszłam do nich, a Marek otworzył mi drzwi. Uśmiechnęłam się ciepło do niego i wsiadłam. Po paru godzinach dojechaliśmy na miejsce, a moim oczom ukazał się plac. Tutaj podobno mój tata chciał się zabić z miłości do mamy. Mojej, nie jego. Zaprowadzili mnie do zejścia. Oczywiście jak zwykle ktoś zechciał mi pomóc. Tym razem każdy, oprócz Kajusza, który prychnął. 
-Nie dzięki. Poradzę sobie.
I zeskoczyłam. Nawet nie było słychać kiedy zeskoczyłam, w przeciwieństwie do reszty. Po długim czasie doszliśmy do holu. Przywitała nas Gianna.
-Witajcie o wielcy!
I ukłoniła się. Parsknęłam śmiechem. Jakby mieli ją zamienić w wampira .Zaprowadzili mnie do pewnego miejsca, a moim oczom ukazał się ktoś.
-ALE Z CIEBIE OSZUST!- krzyknęłam wściekła.

almadia   
lip 02 2009 Rozdział 9
Komentarze (1)

Rozdział 9

Postać wyciągnęła w moim kierunku dłoń. Uścisnęłam ją. Odpowiedział mi jednym a tak wspaniałym słowem...
-Pobudka!
Potrząsnął mną. POBUDKA?!
Nagle ujrzałam przed sobą nie tego chłopaka, ale mojego tatę.
-TATO!
-Co?
-Wszystko zepsułeś!
I uciekłam w las. Byłam tak blisko do poznania jego imienia. Chciałam usiąść na kamieniu, lecz potknęłam się i upadłam na szkło. Co ono w ogóle tu robi? Zaczęła mi lecieć krew. I wszystko potoczyło się bardzo szybko. Jakieś zwierze się na mnie rzuciło. Kopnęłam je i chciałam uciec, jednak ugryzło mnie w nogę. Poczułam straszny ból. Jednak ktoś się rzucił na tego stwora. A więc to ta pułapka. Volturi przybyli trochę za wolno. Oczywiście moja rodzina pojawiła się chwilę później. Moja mama od razu mnie przytuliła i chciała podnieść, lecz nie mogła. Czyżby zabrakło jej siły? Poczułam się ociężała... Nagle przed moimi oczami zapanowała ciemność...
***
Otworzyłam oczy. Wszyscy się nade mną pochylali i obserwowali moje ciało. 
-Co jest?- zapytałam.
Moja mama znów mnie przytuliła.
-Czy Cię przypadkiem nie ugryzł ten warlat?
-Ugryzł...- zdążyłam odpowiedzieć.
Zaschło mi w gardle i mój dziadek chyba się kapnął. Podał mi szklankę wody., Zdawało mi się jakbym jednym łykiem wypiła całą szklankę.
-Moja noga...- wyspałam.
Od razu na nią zerknęli. Był tam czerwony ślad po ugryzieniu. 
-Co mamy zrobić?- zwrócili się do Aro.
-Trzeba wyssać jad, zanim dotrze do serca. Przez to może umrzeć.
Nagle ujrzałam jakąś wampirzycę. Była bardzo ładna... Szła w stronę naszego domu.
-Zawracaj!- krzyknęłam.
Zaczęłam się szarpać. Zaczęłam nagle pobierać wszystkie umiejętności z otoczenia. W drzwiach pojawił się Marek i Kajusz. Ten drugi trzymał za ramię tą kobietę.
-Mamy ją.
-Umowa...- ledwo powiedziałam.
-Przykro mi, ale nie możemy pozwolić na zagrażające nam, wampirom, dziecko.
Jednak było za późno. Pobrałam jej umiejętność i dotknęłam Rosalie. Upadła. Emmett chciał się już na mnie rzucić, lecz został powstrzymany przez Aro.
-Umowa, to umowa Kajuszu. Wierzę, że nie przysporzą nam kłopotów.
Uśmiechnęłam się. Jedyny normalny. I znów poczułam ból. Z moich oczu poleciały strumykami łzy. Nie mogłam kontrolować moich mocy. Nagle wszystko stało się jasne. Dzisiaj mam urodziny. Osiemnaste. Chyba czas umrzeć. Wiem, że ja, jako pół wampir, nie mogę żyć jak normalna "pijawka". Kolejny ból. To było nie do zniesienia... 
-Proszę...- mruknęłam.
Wszyscy zwrócili się do mnie. Rosalie jako człowiek.
-Co się stało?
-Proszę...- powtórzyłam.
-O co?- spytała troskliwie moja mama.
-Zabijcie mnie...
Coś się stłukło. Nagle zaczęły się krzyki. Nie rozumiałam zbyt wiele. Cullenowie nie zgadzali się, lecz Volturi byli gotowi spełnić moją prośbę. 
-Trzeba spełnić ostatnie życzenie umierającego.- powiedział Kajusz.
Odpowiedziało mu warknięcie.
-Nie!- krzyknęła moja mama.- Nie pozwolę na to. To jest moja córka!
-Wolisz by cierpiała?- rozległ się głos.
Jak zwykle musiał tu przyjść Jacob.
-A ty wolisz ją stracić?- warknęła Alice.
-Ja się nie zgadzam.- powiedzieli równocześnie wszyscy Cullenowie.
Jęknęłam z bólu. Coś mnie jakby zabijało od wewnątrz i zewnątrz. 
"Niech mnie zabiją"- myślałam.
-Jak chce zginąć, to zróbcie to!- krzyknął Jake.
-NIE!- odkrzyknęli.- Ona nie wie co mówi.
Zebrało mi się na wymioty.
-Miska...
Wszyscy byli zaskoczeni tym co powiedziałam. Jednak podali mi ją. I nie minęła sekunda jak zwymiotowałam. Rozległo się warknięcie i do środa wpadła cała sfora Jacoba i Sama. Leah można powiedzieć, polubiła mnie, więc podeszła do mnie i dotknęła czoła. Było strasznie gorące.
-Przydałby się chyba lód.- oznajmiła.
-Leah?- mruknęłam.
-Tak... Jestem tu.
-Proszę.. Oszczędź mnie.
-Co?
-Zabij mnie, proszę.
-Wytrzymaj. Chyba chcesz poznać tego TN?
Uśmiechnęłam się i wyobraziłam jego twarz. Ból od razu ustał. 
-Pomogło.. Dzięki.
Uśmiechnęła się triumfująco. 
-Wydaje mi się, że odkryłam coś ważnego. Jeśli będę umierająca, lub wyzdrowieje, zrobię to coś. A teraz... Macie coś do jedzenia?
Zaśmiali się. Esme od razu pobiegła do kuchni i wróciła z tacką naładowaną człowieczymi przysmakami. Zjadłam wszystko i od razu poczułam przypływ energii.
-Da się mnie wyleczyć?- spytałam.
-Spróbujemy wyssać ten jad. Tyle, że będzie bolało.
-Ból to moje drugie imię.- zażartowałam.
Wszyscy zachichotali, mrucząc pod nosem: "Wróciła".
-Wiecie co? 
-Co?
-Chyba nadal jestem głodna...
Znów rozległ się śmiech, lecz i tym razem przynieśli mi jedzenie. Zjadłam z wielkim apetytem, i poczułam jak wirus się cofa.
-Dajcie więcej..
-Co? Nie za dużo?- spytali.
-Czuję, że ta bakteria się wycofuje.. Chyba nie lubi ludzkiego żarcia.
I tak podali mi jeszcze sporo jedzenia, jedząc sami przy okazji, nie powiem już co. W końcu zamknęłam oczy i zasnęłam. Wszyscy zachichotali. Lecz dali mi spokój. Znów śnił mi się Tajemniczy Nieznajomy (TN).

almadia   
lip 02 2009 Rozdział 8
Komentarze (0)

Rozdział 8

I jest równo północ. Usłyszałam trzask łamanych gałęzi. Wyszedł z nich... Aro?! Co to ma znaczyć? To jest chyba jakiś cholernie nie śmieszny żart! Odwróciłam się i chciałam iść, ale zmaterializował się szybko koło mnie i chwycił za ramię. Oczywiście nie obyło się bez zobaczenia moich wspomnień.
-Masz ochotę zdradzić Jacoba?- zakpił, gdy skończył już szukać w przeglądarce google w mojej głowie. 
Internet, cudowna rzecz. Bez niej moja mama nie dowiedziałaby się, że Edward jest wampirem.
-Nie mam ochoty go zdradzić, bo z nim nie jestem.- warknęłam i wyrwałam moją rękę.- A poza tym, to kto Ci pozwolił się ze mną spotykać?
-Myślisz, że potrzebuje czyjejś zgody?- zaśmiał się.- To ja tu jestem królem. A ten chłopak ,którego widziałaś, jest wampirem, który ma wygląd dwudziestolatka ale tak naprawdę ma sześćdziesiąt siedem. Długo się żyje na tym świecie, więc się wszystkich zna. Może mógłbym was zapoznać, w zamian za...
-Bez erotycznych spraw.- wtrąciłam, bo wiedziałam co może sobie wymyślić.
-Nie martw się. Nie o to chodzi. Może... Pomożesz nam z tym warlatem?
-A niby jak?
-Przynęta. Nic Ci nie zrobi, dzięki twojej umiejętności. A my potrzebujemy go, aby znaleźć ją.
-Kogo znaleźć?
-Nie wiemy jak się nazywa, ale jest wampirem o zbyt potężnej mocy. Co chwila nam się wymyka.
-A jaką ma moc?
-Potrafi przywrócić wampirowi życie na czas, który wybierze. Ten wampir, gdy zostanie zmieniony w człowieka, przechodzi powolny proces starzenia się, czyli doda mu się do życia, np. rok. Jednak jest to bardzo ważna moc dla wampirzyc.
-Nie rozumiem...
-Ile wampirzyc chciałoby mieć dziecko?
Pomyślałam, że wiele. Rosalie, Alice i... Esme. 
-A to dziecko będzie wampirem?
-Tak. Mimo iż jego matka będzie przez pewien czas człowiekiem, to i tak będzie wampirem. To co... Pomożesz?
-Zamiast spotkania z tym chłopakiem, czy mogę poprosić w zamian aby...
-Chcesz spytać swoje ciocie i babcię o to, czy chcą mieć dziecko? Jeśli będą chciały, to się zgodzę. Ale tylko jedna para. Nie więcej... To na prawdę trudne wychować trójkę małych wampirków. A poza tym, one rosną tylko do trzynastego roku życia... Zupełnie jak Jane i Alec. [ pamiętajcie, to moja historia ^^] To jak będzie?
-Umowa stoi!
I wyciągnęłam rękę, którą on uścisnął. Wróciłam do domu, zapominając, że teraz Alice i Edward o wszystkim wiedzą. No może raczej nie zapomniałam, bo o tym mówię, ale skończmy już ten temat. Weszłam do domu i cała rodzina już na mnie tam czekała. Widać nie za bardzo wiedzieli o co chodzi. Uśmiechnęłam się patrząc na kobiety w domu.
-Czy mogę porozmawiać z kobietami w tym domu. W cztery oczy. Bez podsłuchiwania?
Niechętnie pokiwali głowami i wyszli z domu, a nim się obejrzałam, zniknęli w gęstym lesie. Spojrzałam na nie. To będzie trudna decyzja, ale wiedziałam kto powinien otrzymać to dziecko.
-Słuchajcie. Sprawa jest bardzo poważna. Zgodziłam się pomóc przy tym... warlacie. Okazało się, że tak naprawdę chodzi tu o wampirzycę, która ma bardzo ważne zdolności. Potrafi bowiem przywrócić wampirowi życie na pewien czas.
-No i..?- Esme i Alice nie rozumiały.
Rosalie wciągnęła gwałtownie powietrze.
-Która z nas?- spytała.
-Musicie same o tym zadecydować.
-Ale o czym?- spytała Alice.
-Słyszałyście o pewnej wampirzycy, która może przywrócić wampirowi życie?
-Tak. A co ma to wspólnego z nami?- spytała Esme.
-Że może przywrócić którejś z was życie na rok, a jak myślicie? Co w rok można osiągnąć?
Wszystkie trzy spojrzały na siebie. Esme od razu wypaliła:
-Ja nie chcę mieć dziecka. Myślę, że wystarczycie mi wy. Alice lub Rosalie, to moja decyzja.
Obydwie córki spojrzały na matkę z czułością. Uśmiechnęłam się do niej na pociechę, że zrezygnowała z czegoś takiego. Zwróciłam się do moich cioć:
-A więc... Która z was chce mieć dziecko?
Rosalie chciała coś powiedzieć, ale Alice ją wyprzedziła:
-Oddaję pierwszeństwo Rose. Uważam, że w pełni zasługuje na takie błogosławieństwo. Jeśli Emmett się zgodzi, oczywiście. Ale raczej nie ma nic do powiedzenia. Będziesz wspaniałą matką.
I stało się coś niemożliwego. Rosalie się popłakała. Przytuliła nas razem a potem każdego z osobna.
-A co z Bellą?- spytała Esme.
-Chyba ja jej wystarczę. Ma już dziecko a wy nie macie własnych.. rodzonych. Ale rozumiem, że ty Esme, traktujesz ich jak rodzone. Dlatego zrobię dla Ciebie coś innego. Porozmawiam z Carlislem. 
-Ale po co?- spytała pani domu.
-Nie zauważyłaś? Kiedy ostatnio byliście gdzieś razem?
- ...
-No właśnie. Dobrze wiesz, że ty powinnaś być na pierwszym miejscu a nie ta jego cholerna praca. W ogóle ja nawet nie pamiętam jak wygląda, a mam dobrą pamięć. Nie pamiętam jego głosu. Jego przestróg i złości. Kiedy razem graliśmy w baseball? 
-Ona ma rację.- powiedziała Alice.- Porozmawiaj z nim. 
Reszta też ochoczo pokiwała głowami. Uśmiechnęłam się i krzyknęłam, że mogą wracać. Po pięciu minutach pojawili się w pokoju. Nie słyszeli nas. Rozpoznałam po ich zachowaniu. Nagle drzwi się otworzyły a do środka wszedł pan Cullen. Oczywiście Carlisle. 
-Witajcie. Wpadłem na sekundkę. Widzieliście moją teczkę?
-Tak. Zaraz Ci przyniosę.- powiedziała Esme i zniknęła.
Podeszłam do mojego dziadka i podałam mu wizytówkę, którą zrobiłam dawno temu. 
-Spotkanie? Po co?- zdziwił się mój dziadek.
-Nie pytaj. Żadnej wymówki nie przyjmuję. Masz się stawić punktualnie. Zrozumiano?- rzekłam jak jakiś żołnierz, na co Jasper niespokojnie drgnął. 
Spojrzałam na niego przepraszająco. Uśmiechnął się i pokiwał na znak, że się nie gniewa. Carlisle też pokiwał głową. Esme podała mu teczkę, on tylko podziękował i wyszedł. Esme smutno spojrzała na miejsce gdzie zniknął. Jak on tak może? Nawet jej nie pocałował na pożegnanie. Wyszłam z domu. Musiałam się przewietrzyć. Usiadłam na kamieniu, znajdującym się kilka kilometrów od domu. Chyba mnie nie usłyszą z takiej odległości. Ześlizgnęła się i upadłam na trawę. Położyłam się na ziemi i patrzyłam w niebo. Zero chmur. Wiele gwiazd. Księżyc wspaniały...
Usłyszałam dźwięk łamanych gałęzi. Pewnie Aro robi mi niespodziankę. Powoli wstałam, ale ten kogo ujrzałam. był w pewnym sensie całkiem mi obcy.
-Nic Ci nie jest?- spytał wspaniały, aksamitny głos, przez który zrobiło mi się słabo.
Pokręciłam głową. Patrzyłam w jego piękne, bursztynowe oczy. Uśmiechnął się. Odwzajemniłam uśmiech. Podszedł i usiadł obok mnie. 
-Jestem Renesmee.- przedstawiłam się.- A ty?
Postać wyciągnęła w moim kierunku dłoń. Uścisnęłam ją. Odpowiedział mi jednym a tak wspaniałym słowem...

almadia