Komentarze (0)
Rozdział 7
Łzy popłynęły mi po twarzy a potem ryknęłam śmiechem. 15 strażników Volturi zostało pokonanych przez 8 wampirów z rodziny Cullenów. Wszyscy spojrzeli w moim kierunku. Nagle uświadomiłam sobie, co się ze mną działo, więc na mojej twarzy zawitał ogromny banan. Wszyscy spojrzeli na mnie dziwnie. W moich oczach tańczyły dawne iskierki radości.
-Wiem co mi się stało! Przypomniałam sobie! Kiedyś czytałam książkę. To co się ze mną działo to objawy mocy u pół wampirów. Że też wcześniej o tym nie pomyślałam.
-Czyli masz... jakąś moc?
-Tak. O już wiem jak działa. Mogłabym wypróbować na kimś z was.
Jako chętny zgłosił się mój tata. Skupiłam się, oczywiście tak aby nie zwalić kloca, i przeczytałam jego myśli.
-Myślisz o tym jak cudownie byłoby się stąd wydostać.- powiedziałam.
Wszyscy spojrzeli na mnie przerażeni a szczególnie Edward.
-Skąd wiesz?
-Moja moc polega na tym, że mogę pobrać czyjąś moc i używać ją przez jakiś czas. Wydaje mi się, że przez kilka godzin ale nie jestem pewna. Zaprezentuje jeszcze raz.
Tym razem rozległ się histeryczny płacz. Albo raczej wampirze szlochanie. To jeden ze strażników rozpaczał. Każdy spojrzał na Jaspera, jednak on tylko wzruszył ramionami. Potem ich wzrok padł na mnie a ja sprawiłam, że tamten się uspokoił.
-To... niesamowite!- krzyknął Aro.
-Ale nie oddamy jej.- przerwał mu Carlisle.- Wracamy do domu.
I ruszyliśmy. Nikt nas nie zatrzymywał, więc spokojnie wyszliśmy z tej "jaskini". Potem jakimś skradzionym autem pojechaliśmy na lotnisko. Kupiliśmy dziewięć biletów do Olimpii aby stamtąd ruszyć do Forks. Nie byłam w szkole od zapewne tygodni, więc trochę zaległości się narobiło. Chyba moja rodzina też o tym pomyślała bo tak jak ja skrzywiła się. Tylko Esme była radosna, bo tym razem nie będzie siedziała sama w domu. Wszyscy oprócz mnie i Carlisle, który chodzi do pracy, nie będzie musiał chodzić do szkoły. W końcu mieszkańcy nadal ich pamiętają, więc nie mogą zwracać na siebie uwagi. Wreszcie dojechaliśmy na miejsce. Mój pokój był jak zwykle najmniejszy ale cóż zrobić. Jestem tylko pół wampirem. Położyłam się na łóżku. Rozmyślałam jak przeprosić za moje dotychczasowe zachowanie. Nagle poczułam jakby ktoś mnie przebijał. Spojrzałam na swój brzuch. Była krew! Coś niedobrego się ze mną działo. Powoli wstałam i jeszcze więcej krwi wyleciało mi z brzucha. Krzyknęłam.
***
-Co z nią jest?!- krzyknął Edward, szarpiąc Renesmee aby się obudziła.
-Nie wiem!- pierwszy raz krzyknął Carlisle.
Nessie szarpała się jakby coś się działo w jej głowie. A tak właśnie było. Nawet Volturi, którzy postanowili wpaść do nich, trochę się przejęli, bo u wampirów to rzadki widok, zapaść w sen i mieć koszmary. Ale ona była pół wampirem.
***
Wszystko wróciło do normy. Mój brzuch był taki jak wcześniej, czyli w całości. Na razie nie czułam ból Nagle rozległo się warknięcie. Obróciłam się i moim oczom ukazał się jakiś dziwny wilk.
-Wilkołak?- spytałam samą siebie.
Jednak to nie mógł być wilkołak. Był dziwnie podobny do człowieka... Chwilę się zastanowiłam.
***
-Warlat!- krzyknęła.
Wszyscy znajdujący się w pokoju spojrzeli po sobie przerażeni. A więc to koszmar. Bo nie może to się dziać na jawie. Przecież leży tutaj. Nie może być w dwóch miejscach jednocześnie. Znów zaczęła się szarpać. Edward ją przytrzymał. Nim się obejrzeli, z jej ramienia zaczęła lecieć jakaś czerwona ciecz. Podwinęli rękaw a wtedy ich oczom ukazał się przerażający widok. Na jej ramieniu była wielka rana, z której ciekła krew. Carlisle szybko się zajął nią. Całe szczęście, że nie działała ona tak jak powinna na wampiry. Nie zwracali w ogóle na nią uwagi. Volturi nawet potrafili się powstrzymać przed rzuceniem się na nią.
***
Strasznie mnie bolała ręka. Ale mnie zadrapał. Zaczęłam szybko biec. Ten las wydawał mi się znajomy. Zaraz powinnam wyjść na polankę. I dotarłam. Zatrzymałam się, bo coś tu nie grało. Dlaczego tutaj jestem? Przecież poszłam spać. Dziwne. Nagle zza krzaków wyskoczył warlat. Zaczął szczerzyć kły na imię, szczeknął i już się rzucił, kiedy ktoś go odepchnął. Poczułam od razu, że to wampir, jednak go nie znałam. Był nieziemsko przystojny, ale większość wampirów tak właśnie wyglądają. Jednak jakaś nieznana siła mnie do niego przyciągała. Mój wybawiciel został odrzucony bardzo daleko w las, a ja poczułam jak znów mnie ugryzł. Warlaty muszą mieć specjalną zdolność, aby wedrzeć się do ludzkiej psychiki, więc... mocno się skupiłam. Po chwili ból ustąpił i to warlat zaczął piszczeć z bólu. Niestety to ja miałam litość bo przestałam, ale niepotrzebnie to zrobiłam. Znów się na mnie rzucił, lecz tym razem w mojej obronie znów stanął tajemniczy nieznajomy. Zamknęłam oczy i skupiłam się aby uciec z tego pół koszmaru i pół bajki. W największym koszmarze mojego "życia" poznałam największą miłość mego "życia". Czy to normalne? Ja jestem dziwna, więc to nie może być normalne. Otworzyłam oczy. Udało się! Leżałam na łóżku, a nade mną pochylała się moja cała rodzina. Poczułam ogromny ból, więc nie mogłam się ruszyć. Przypomniałam sobie tego chłopaka...A mój tata spojrzał na mnie dziwnie. Rzuciłam mu błagalne spojrzenie, aby nikomu nic nie mówił, a ten tylko pokiwał głową i wskazał na drzwi. Stał w nich Jacob. Miał w oczach zarazem smutek jak i radość. Widać cieszył się, że żyję, ale smucił, że nadal mnie boli. Podszedł do mnie i przytulił. Nie miałam mu tego za złe. W końcu to nie jego wina, że wpoił się w osobę, która nigdy nie odwzajemni jego uczuć. Nie mogę z nim być. Nie kocham go i raczej wątpię aby to się zmieniło. Może kiedyś znajdzie się lekarstwo na wpojenie, a tymczasem muszę to znosić. Edward spojrzał na mnie smutno. Też uważał to za niepotrzebne, ale niestety na razie nikt nie mógł nam pomóc. Spojrzałam na rękę, na której był bandaż. A więc z moim ciałem działo się to co w głowie? Niesamowite. Gdyby ludzie wiedzieli o tym, od razu było by to na pierwszych stronach gazet przez kolejne dziesięć lat. Ale nie wiedzą o nas. Jedynie wymyślają jakieś niestworzone historie. Hrabia Drakula to jakiś chory wymysł. Był ktoś taki, ale nie był wampirem. Aro mi opowiedział, jak to było. Ciekawa historia. A właśnie... Aro. Patrzy się na mnie tak jakoś... dziwnie. Zupełnie jakby był... zakochany?! Nie! To niemożliwe. Czy może być jeszcze gorzej?! Ups! Tego pytania się nie zadaję, bo wtedy jest gorzej. No i oczywiście, tak się stało. Do mojego pokoju wpadł jakiś kamień, rozbijając szybę. podniosłam go i zauważyłam przyczepioną do niego kartkę. Schowałam ją do kieszeni. Nagle do pokoju wpadła cała rodzina i Volturi, którzy wyszli porozmawiać jakąś godzinę temu, podczas gdy ja prowadziłam monolog w myślach. Nawet moje drugie ja nie chciało mi odpowiedzieć.
-Co się stało?- spytała Esme, patrząc na zbite okno.
-To moja wina. Bawiłam się kamieniem, bo wyszłam na dwór i go niechcący rzuciłam. Przepraszam.
-Nic się nie stało.
Edward widać nie mógł mi nic przeczytać w myślach. Spojrzał tylko na mnie powątpiewająco i wyszedł za resztą. A ja odwinęłam kartkę. Pisało na nie:
"Spotkaj się ze mną, dziś na polanie o północy."
Żadnego podpisu, ani nic. Co to w ogóle jest? Iść? Nie. Jak się zdecyduję, Alice mnie zobaczy. To za pół godziny. Pójdę się przespacerować. W końcu to chyba mogę. Wyszłam z pokoju i udałam się do drzwi, kiedy rozległo się warknięcie. to mój tata siedział na kanapie z moją mamą i patrzyli na mnie, jak na jakąś oszustkę z telenoweli.
-Idę się przejść.- oznajmiłam i wyszłam.
Nie miałam ochoty wdawać się w dyskusję. Miałam zegarek. Zostało mi dwadzieścia pięć minut. Zdążę. Pobiegłam szybko tam gdzie trzeba i czekałam. Została minuta. Pół minuty. Dwadzieścia sekund. Dziesięć. Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden...